Lato przeminęło bezpowrotnie.
Bobry na Sufragańczyku
reperują nadgryzione zapory,
a grzyby pochowały kapelusze
pod spadającymi liśćmi.
To już czas długich wieczorów,
kartek do zapisania, herbaty
z jaśminem, albo bławatkiem,
kadzidełek i zapachowych świec.
A wydawałoby się, że pióro
zaginęło gdzieś w gąszczu
niewygodnych wspomnień
i trunków kolorowej maści.
Nic bardziej mylnego
- dusza nie umiera nigdy.
Nawet po śmierci pląsa się
pomiędzy punktami życia,
drzewami i kątami pustych sal.
Kasztany i orzechy popękają,
słońce położy się ku linii
odległego horyzontu,
by po trzech dniach wzejść.
Jednak to odległy czas
i zbyt krótkie mam ręce,
by móc go już dosięgnąć.
Biały puch nie okrył jeszcze
igliwia leśnego runa,
wiewiórki nie poszły spać,
a ja nie kupiłem zapasu wosku.
Póki co, nasłuchuję tylko
przez uchylone jeszcze okno
nuty spod parapetu - niech gra.
Zamienię ją w korale słów.
- czarnych na bladym pergaminie.
16 wrzesień 2023