Tak niewiele zostawiłeś czasu - Ojcze.
W gardle mam suchość od milionów wyrazów.
Przekląłeś kończyny, stopy, dłonie, palce.
Wszystko czego dotykam zamienia się w słowo;
szkło, cynkowe kieliszki, dzieci, kobiety, starcy,
Ona strzegąca parującego rozumu ukochanego,
swojska wódka, kurwy z pobocza, a nawet Indianin.
SŁOWO.
Uciekam pomiędzy Jej ramiona, dotykam piersi -
są jeszcze gorącym ciałem, upajam wilgocią ust,
spijam oddechy i oddaję słowem na papier.
OJCZE!
Dałeś Mojżeszowi laskę, Jezusowi dar uzdrawiania,
zamieniania wody w wino i lewitowania nad tłumem,
a mnie ukarałeś słowem...
...
...i słowem została już tylko ziemia rodzinna.
Paliłeś ją tyle razy, a ona i tak mnie wydała.
Siedemsetletnie mury świątyni pamiętające chrzest,
park, Śmieszek, bunkier słuchający ze mną lasu,
rynek z którego zdejmowałem stary bruk,
most na dworcu, tory i pociąg, którym odjechałem.
To wszystko jest już tylko słowem. Wtykam je
w szczeliny Ślichowickich kamieni, śpiewam,
stojąc jak pomnik przy balustradzie Kadzielni.
- Tęsknisz?
- Jeśli, to tylko za krzyżem pokutnym ze starego cmentarza,
którego nikt nie potrafi określić.
Nie ma już cegielni, gdzie paliłem pierwsze papierosy
i radzieckiego czołgu. W murach wymienili cegłę na nową,
nawet św. Nepomucen jest już tylko repliką.
SŁOWO
jest, będzie i pozostanie w moich palcach.
Będę je opowiadał dzieciom i dzieciom dzieci,
polskiemu narodowi i ślepemu światu.
OJCZE!
Tak niewiele zostawiłeś czasu, a mała ojczyzna
woła bezsennymi nocami. Tęskni za synem.
Pozwól jeszcze stąpać gołymi stopami po wrzosie,
w którym z ojcem szukałem grzybów
i gdzie uciekałem z dziewczynami, zamiast iść na różaniec.
Nie zamieniaj w słowo moich wspomnień!
W gardle mam suchość od milionów wyrazów.
Przekląłeś kończyny, stopy, dłonie, palce.
Wszystko czego dotykam zamienia się w słowo;
szkło, cynkowe kieliszki, dzieci, kobiety, starcy,
Ona strzegąca parującego rozumu ukochanego,
swojska wódka, kurwy z pobocza, a nawet Indianin.
SŁOWO.
Uciekam pomiędzy Jej ramiona, dotykam piersi -
są jeszcze gorącym ciałem, upajam wilgocią ust,
spijam oddechy i oddaję słowem na papier.
OJCZE!
Dałeś Mojżeszowi laskę, Jezusowi dar uzdrawiania,
zamieniania wody w wino i lewitowania nad tłumem,
a mnie ukarałeś słowem...
...
...i słowem została już tylko ziemia rodzinna.
Paliłeś ją tyle razy, a ona i tak mnie wydała.
Siedemsetletnie mury świątyni pamiętające chrzest,
park, Śmieszek, bunkier słuchający ze mną lasu,
rynek z którego zdejmowałem stary bruk,
most na dworcu, tory i pociąg, którym odjechałem.
To wszystko jest już tylko słowem. Wtykam je
w szczeliny Ślichowickich kamieni, śpiewam,
stojąc jak pomnik przy balustradzie Kadzielni.
- Tęsknisz?
- Jeśli, to tylko za krzyżem pokutnym ze starego cmentarza,
którego nikt nie potrafi określić.
Nie ma już cegielni, gdzie paliłem pierwsze papierosy
i radzieckiego czołgu. W murach wymienili cegłę na nową,
nawet św. Nepomucen jest już tylko repliką.
SŁOWO
jest, będzie i pozostanie w moich palcach.
Będę je opowiadał dzieciom i dzieciom dzieci,
polskiemu narodowi i ślepemu światu.
OJCZE!
Tak niewiele zostawiłeś czasu, a mała ojczyzna
woła bezsennymi nocami. Tęskni za synem.
Pozwól jeszcze stąpać gołymi stopami po wrzosie,
w którym z ojcem szukałem grzybów
i gdzie uciekałem z dziewczynami, zamiast iść na różaniec.
Nie zamieniaj w słowo moich wspomnień!
03 luty 2008