Karuzela czterech ścian wirując cofa
czas;
krystalizuje się, by
wyświetlić chwile od teraz do przedtem.
Znikają przestrzenie,
w których mogłem tańczyć,
powietrze robi się
lepkie, bolą płuca,
Omdlałe serce traci
zmysły, a z żył...
Z żył ciekną kwiaty
na nagrobną płytę.
Poetę położono w
trumnie, ciało pędzi autostradą;
na poboczu Indianin
pokazuje palcem kurwy
- jestem każdą z
nich, sprzedawałem się tyle razy.
W źródle światła
leży kobieta, ukrzyżowana
na MOIM marmurze, z
dłońmi przybitymi słowem.
MOIM SŁOWEM!
Drży, chce pisać i
rodzić kwiaty. Przygnieciona
MOIM zwierciadłem nie
sięga pióra i atramentu.
Nasiona usychają, dąb
w ogrodzie więdnie.
WIĘDNIE NAWET WODA.
Zły zegar zliczył
wszystkie dobre chwile
i każe sobie za nie
płacić, raniąc każdego
kogo dotknąłem, kto
tylko na mnie spojrzał.
MUSZĘ SIĘ ZABIĆ.
Ciało oddadzą poecie,
kurwy zejdą z pobocza,
Indianin położy się
spać, a kobieta napisze wiersz.
20 styczeń 2008