sobota, 17 sierpnia 2019

W stronę gór, których nigdy nie dosięgnę

Życie jest, jak wędrówka po potłuczonym szkle.
Ludzie pytają:
dlaczego nie odbijam już słonecznego światła?

A ile razy można upadać jak meteor w twardą skałę
i podnosić się na strzaskanych kolanach?
Ile razy mam przypominać,
że każde słowo należy szanować?

Śpijcie rycerze i księżniczki,
wpatrzeni w błękitne ekrany i własne dupy.
Słuchajcie receptur magika-terapeuty,
malującego domy, w których nigdy nie zamieszkacie.

Płyńcie za głosem świętej księgi,
jednak ja pozostanę przy wybranym kierunku.
Patrząc pod wiatr, będę brodził
na przekór rwącej rzece. Do źródeł,
od których wszyscy się oddalają.

Czy pamięta ktoś jeszcze Indianina,
wskazującego odkrywcom Ameryki właściwy kierunek?
Zabili go, okradli i zgwałcili córki.

Historię Atlantydy zepchnięto pomiędzy mity i bajki.

Komu mam więc pisać wiersze,
nie będące tanimi, łatwo wpadającymi w ucho
masowymi rymowankami?

Nie mam już siły przenosić gór i kontynentów,
stąpać po wzburzonej wodzie oceanów,
ani nawet patrzeć na spłycony do potęgi entej
schemat narzuconego postępowania.

Nawet nie chce mi się zamykać rozmyślań
złotą klamrą, kończyć przyzwoitą pointą
i trzymać się zasad, których kiedyś wymagałem.

Papier już nie przyjmuje moich tekstów,
krytycy ich nie rozdrapują - kruki zamilkły.

17 sierpień 2019

W stronę gór, których nigdy nie dosięgnę