niedziela, 3 lutego 2008

Tęsknie za krzyżem pokutnym...

Tak niewiele zostawiłeś czasu - Ojcze.

W gardle mam suchość od milionów wyrazów.
Przekląłeś kończyny, stopy, dłonie, palce.
Wszystko czego dotykam zamienia się w słowo;
szkło, cynkowe kieliszki, dzieci, kobiety, starcy,
Ona strzegąca parującego rozumu ukochanego,
swojska wódka, kurwy z pobocza, a nawet Indianin.

SŁOWO.

Uciekam pomiędzy Jej ramiona, dotykam piersi -
są jeszcze gorącym ciałem, upajam wilgocią ust,
spijam oddechy i oddaję słowem na papier.

OJCZE!

Dałeś Mojżeszowi laskę, Jezusowi dar uzdrawiania,
zamieniania wody w wino i lewitowania nad tłumem,
a mnie ukarałeś słowem...

...

...i słowem została już tylko ziemia rodzinna.
Paliłeś ją tyle razy, a ona i tak mnie wydała.

Siedemsetletnie mury świątyni pamiętające chrzest,
park, Śmieszek, bunkier słuchający ze mną lasu,
rynek z którego zdejmowałem stary bruk,
most na dworcu, tory i pociąg, którym odjechałem.

To wszystko jest już tylko słowem. Wtykam je
w szczeliny Ślichowickich kamieni, śpiewam,
stojąc jak pomnik przy balustradzie Kadzielni.

- Tęsknisz?
- Jeśli, to tylko za krzyżem pokutnym ze starego cmentarza,
którego nikt nie potrafi określić.

Nie ma już cegielni, gdzie paliłem pierwsze papierosy
i radzieckiego czołgu. W murach wymienili cegłę na nową,
nawet św. Nepomucen jest już tylko repliką.

SŁOWO

jest, będzie i pozostanie w moich palcach.
Będę je opowiadał dzieciom i dzieciom dzieci,
polskiemu narodowi i ślepemu światu.

OJCZE!

Tak niewiele zostawiłeś czasu, a mała ojczyzna
woła bezsennymi nocami. Tęskni za synem.

Pozwól jeszcze stąpać gołymi stopami po wrzosie,
w którym z ojcem szukałem grzybów
i gdzie uciekałem z dziewczynami, zamiast iść na różaniec.

Nie zamieniaj w słowo moich wspomnień!


03 luty 2008

niedziela, 20 stycznia 2008

Indianin zna los poety

Karuzela czterech ścian wirując cofa czas;
krystalizuje się, by wyświetlić chwile od teraz do przedtem.

Znikają przestrzenie, w których mogłem tańczyć,
powietrze robi się lepkie, bolą płuca,
Omdlałe serce traci zmysły, a z żył...
Z żył ciekną kwiaty na nagrobną płytę.

Poetę położono w trumnie, ciało pędzi autostradą;
na poboczu Indianin pokazuje palcem kurwy
- jestem każdą z nich, sprzedawałem się tyle razy.

W źródle światła leży kobieta, ukrzyżowana
na MOIM marmurze, z dłońmi przybitymi słowem.

MOIM SŁOWEM!

Drży, chce pisać i rodzić kwiaty. Przygnieciona
MOIM zwierciadłem nie sięga pióra i atramentu.
Nasiona usychają, dąb w ogrodzie więdnie.

WIĘDNIE NAWET WODA.

Zły zegar zliczył wszystkie dobre chwile
i każe sobie za nie płacić, raniąc każdego
kogo dotknąłem, kto tylko na mnie spojrzał.

MUSZĘ SIĘ ZABIĆ.

Ciało oddadzą poecie, kurwy zejdą z pobocza,
Indianin położy się spać, a kobieta napisze wiersz.
20 styczeń 2008

wtorek, 15 stycznia 2008

Opera Narodowa

z dedykacją dla Sławomira ‘Plezantropa’ Majewskiego i Wojciecha ‘Irydosa’ Mazura

Operą nie słowo na pięciolinii i nie ocean
poza granicami Polski.

Pamiętasz Przyjacielu ten czas?
Piwo rodzime, Irydos, burza za oknem w Gdańsku,
Ty i ja.

A kiedy Aleja Grunwaldzka tonęła,
i parasol tkwił w piersi jakiegoś nieszczęsnego kierowcy,
malarz zabrał poetę na łono rozdziewiczonej, porzuconej plaży.
Rotterdam-tenor milczał zniewolony,
zaś akt nieskończony trwał
(tak po dziś północny brzeg ojczyzny gra).

Pochyliłem się w ciszy wiatrom,
morzu i spokojnie nucącym falom.
Dłoń zanurzyłem w piasku pokrytym muszelkami,
szukając ukrytych nut - na próżno.
Drżenie palców obudziło jantarowe dzwoneczki
i kropelki wody, tulące się do ziarenek kruszcu.

Opera polskiego Bałtyku nie ma scenariusza,
kartek słów i nut - żyje, pulsuje i dźwięczy,
wystawiając na scenie obrazy narodowej tragedii.
Ballady marzeń o państwie czystym jak jeziora
z czasów pierwszych Piastów i wielkiej
jak obfite w żubry bory Jagiellona.

Pamiętasz Przyjacielu ten czas?
Piwo rodzime, Irydos, burza za oknem w Gdańsku,
Ty i ja.

A kiedy wróciłem pod ręcznie heblowaną antresolę
i piłem z wami wódkę, znałem już tajemnicę obrazów malarza.
I tak jak on pędzlem i farbą, ja słowem wracam
do śpiewu Bałtyku o naszej Polsce.

I nie będą mi śpiewać Litwa, ni stepy Akermańskie,
ale woń morza od Gdańska do Świnoujścia,
wierzby parków lubelskich, kosmos odbity w Jeziorze Wulpińskim,
Czorsztyńskim, woda Wisły spod Grudziądza, Krakowa
i śląskie familoki stojące pod zamkniętym szybem kopalni.

Bo nie uciekłem nad Tamizę, gdy zdradliwy komornik
zabrał ojczyźnie ostatnie skarby,
za które miała kupić dzieciom chleb.
Jestem tu, w Kielcach, stoję na łonie Wietrzni
i piszę wiersz...
15 Sty. 2008