piątek, 28 grudnia 2007

Bursztyn, żmija i pociąg poza x, y, z

Zaczynam rozumieć, dlaczego poeci
tak często odbierają sobie życie.

Stół, drzemiąca lampka, bursztyn
emanujący odbicie człowieka, którego znam
i chleb - taki zwykły, powszedni, czerstwy
jak codzienność, której nie da się dłużej trawić.
Wolę ryż, barwiony w kurkumie - dziki, orientalny,
albo nasze, kresowe pierogi
z jagodami pełnymi lasu,
które uwielbiam dotykać (pulsujące
pod zielonymi koronkami, z posmakiem
niedojrzałości, kryjące jadowitą żmiję).

Z ostatniej kromki chleba, wzorem Irydosa,
ulepiłem piramidkę – dla tych, którym zabrakło.
Trójwymiarowa figura geometryczna
dla trójwymiarowych ludzi, widzących tyle,
ile zobaczą i słyszących podobnie.
Nie potrafię się nasycić chlebem
- bursztyn zamknięty w butelce o tym wie.

Szaro-błękitne oczy otoczone blond aurą,
dwie niezbyt duże piersi, nie znające jeszcze
ust głodnego maleństwa.

- Świdruje do mechaniki mentalności,
chcąc zrozumieć, dlaczego w moim równaniu,
dwa plus dwa daje nieskończenie wiele.
Moje piersi karmią świat, usta syciłem
nie poprzednim, ale przyszłym pokoleniem.
A ona by chciała rozłożyć ramiona
i spłaszczyć ciało do wektorów x, y, z,
sprawiając przy tym tyle bólu.
Wolałbym biały kaftan z rękawami
przerośniętymi do kolan,
równoległy do ciała granit,
na kilka stóp powyżej dębowej deski,
od zwykłego jutra, słońca, ptaszków
i obiadu podanego pod ryj.

Czwarte Oko Boga tkwiące w piramidce,
zbudowanej palcami z chleba, wizualizuje obraz
na otaczających ścianach - obraz mnie.
Bez pędzla, pióra, bez słowa. Jadącego autobusem,
smutnego jak ludzie. Kurwa!

Luksusowe przedziały w pociągu do wieczności
już dawno zajęte. Zostały banalne miejscówki
w drugiej klasie. Nie życzę sobie
tak naturalnego pochówku, jak cykl pór roku.
Nie sypiam nocą i nie piszę tekstów
do kołyski przeciętnego dziecka.
Zgon...

...będzie tylko jednym, z wielu wersów
niekończącej się, wieloprzestrzennej hybrydy.

28 grudzień 2007