wtorek, 27 lipca 2021

Tektoniczne pierdolnięcie

                                            (z dedykacją dla E. Ch.)

Nie strasz wulkanami,
bo te co najwyżej
mogą mnie wynieść z dna
nad powierzchnię oceanu.

Póki co, zapraszam cię
do zaginionego miasta.

Ostra jak brzytwa i twarda
jak szlifowany rubin
wpasujesz się idealnie
w mój niegościnny świat.

Ojciec ulepił mnie z gliny,
matka wypiekała w ogniu.
Nie boję się rys.
Mam ich zbyt wiele, bym
mógł się nimi przejmować.

Możesz być poetycką prozą,
ja pozostanę wierszem
z tytułem, treścią i puentą,
podzielony na wersy i strofy.

Wiem, że potrafisz czytać.

Wieczorem się zbuntujesz,
by nad ranem wtulić się
pomiędzy bezpieczne
kraty męskich ramion.

Nie ukryjesz pragnień,
bo emanujesz jak gwiazda
nocą nazywaną dniem.

Nic już tego nie powstrzyma.

Stół zastawiony, aperitif,
potem dwudaniowy obiad
i deser bez zbędnych kremów
i kandyzowanych owoców.

Burbon, lub wino z Bordeaux
- to nie tylko mój obraz,
na naszym wspólnym płótnie.

Maluj, nie bój się prostej,
ale i tej zakręconej kreski.

Tektoniczne pierdolnięcie
burzy proste schematy,
ale pozwala wyjść
z zapleśniałej nory,
w której się ukrywamy.

Flanelowy stół jest miły,
ale czasem będzie to
twarda niegarbowana skóra.

Wtedy zrozumiemy sens.

Teraz płyń - jestem obok,
zapamiętaj każdą z minut
jaka wyświetli się na niebie.

Kiedyś będziemy wspominać
wspólnie spędzone chwile.
Mam nadzieję, że nieźle.
Może i osobno, ale z łzą
głęboką, niemal artezyjską.

Czas jest sędzią najwyższym.

Stop. Yellowstone wstał ze snu
- przemyj oczy morską wodą.


27 lipiec 2021

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz