poniedziałek, 7 czerwca 2021

Wino, mirra i czerstwy chleb

Zwykle to się zaczyna podobnie.
Spojrzenia przeplatają się w lekkiej mgle,
po omacku,
uciekając od głębszych konfrontacji,
by przypadkiem nie otworzyć książki
pełnej oczekiwań, marzeń i fantazji.

Słowa. Słów jest tak wiele, jak w potoku
po obfitej burzy.
Pomiędzy kroniki dosypuje się małe co nieco.
Afrodyzjaki są zmyślnie wkomponowane
w deser, kanapkę, a z czasem obiad.
Kłamstwa i doskonałość niecnego planu
odbiją się zgagą kilka lat później.

Ale tu i teraz nic nie ma znaczenia
- jest barwnie.
Następnie dłoń, policzek - wyprawa bez mapy.
Wierzchołek obejść subtelnie, czy odważnie
pewnym krokiem iść na szczyt stromej góry?

Wiatr muska ciepłymi pocałunkami,
słońce wywołuje ciarki - jest nienaturalnie.

Egzotyka w umiarkowanym środowisku
rozwala cały system blokad i zabezpieczeń.
Niech trwa.
Każdy oddech jest jak zapach z piekarni,
gdy głodny wracasz z drugiej zmiany.
Skórka pęka, bochenek dziko rwiesz
i pożerasz bez opamiętania,
popijając dużą ilością napływającej śliny.

Fajerwerki rozbłyskają na szarym niebie.
Jesteś w dupie,
choć magik dopisze jeszcze kilka stron
do kolejnej opowieści w marnym życiu.
Ogień z wodą nie raz się przemieszają,
dzwony zabiją, a grunt pod stopami pęknie.

Potem co najwyżej napiszesz smutny wiersz.
Czy było warto?
Czy może przesiedzieć życie w szafie,
głęboko pod stertą znoszonych starych gaci?

Siedź, a ja tymczasem płynę pod wiatr,
bez żagli, dla koloru syrenich oczu,
które wymaluję na uniesionej banderze.

07 czerwiec 2021

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz